niedziela, 16 kwietnia 2023

Rozdział siódmy (Lena Figiel)

     W tym czasie Wronka z ekscytacją pokazywała Dziobakowi swoją kolekcję organów.

- Nawet nie chcesz wiedzieć, jak trudno było mi znaleźć sprzedawcę organów Allonautilusa Scrobiculatusa!- wystąpiła dumna jak paw Wronka. Próbowała wymówić to tak, żeby w jej głosie nie było słychać wyższości ani zachwalania swojej własnej osoby. Pepe przytaknął tylko ze skwaszonym uśmiechem spowodowanym odrażającym zapachem oraz wyglądem zwierzęcych części ciała. W rzeczywistości nie wiedział, co to za zwierzę oraz dlaczego, tak trudno zdobyć jego organy? Piotr nie był osobą śmiałą, dlatego też nie wyrażał się szczególnie na jakiekolwiek tematy.

    Wtedy z góry dało się słyszeć przerażający huk i odgłos tłuczonego szkła. Pan Dziobak i Wronka w tamtej chwili nie mogli wydusić z siebie ani jednego słowa. Po kilku chwilach niespokojnej ciszy Piotr powoli zaczął sunąć w stronę szczebelków. Wronka postanowiła pójść w jego ślady. Pepe zatrzymał ją gestem ręki.

- Tutaj będziesz bezpieczna!- wywnioskował Pan Dziobak. Jego ton głosu w tamtej chwili był tak cichy i spokojny, jakby nic się na pokładzie samolotu nie wydarzyło. Dziewczyna posłusznie skuliła się w rogu kuferka i przypatrywała się, jak Piotr piął się do góry po szczeblach. Podczas gdy mężczyzna delikatnie podnosił klapę, usłyszał przeraźliwe jęki oraz lamety pasażerów, których za wszelką cenę chcieli uspokoić stewardesi. Cichaczem wyślizgnął się spod siedzenia tak, że zestresowany pilot, który z ledwością utrzymywał lot w stałym położeniu, nie zauważył go. Pepe od razu, zwracając uwagę na wyraz twarzy pilota, widział, że dzieje się na pokładzie coś strasznego. Przeszedł kilka metrów, gdy zauważył blade osoby wpatrujące się w toaletową posadzkę. Chwilę potem podeszła z pośpiechem do niego stewardesa. Charakteryzowała się szczupłymi, prostymi nogami, piegowatym, małym nosem, wielkimi, piwnymi oczami oraz długimi, spiętymi w koczek rudymi włosami.

- Czyżby Pepe, pan Dziobak? Czy to nie pan jest tym agentem podróżującym na pokładzie? - zapytała kobieta, obejmując spojrzeniem mężczyznę. Nie ukrywając, dla Piotra była to bardzo wstydliwa konwersacja, bowiem kobieta wpadła mu w oko.

- Nie…To znaczy Tak…! To znaczy…Ja…Noo  - zmieszany nawet nie próbował spojrzeć w oczy pięknej stewardesy, bawił się nerwowo palcami. W tamtej chwili zniecierpliwiona kobieta wyjęła mu z kieszeni jego bordowej marynarki dokumenty Pepe.

- Piotr, tak?- zapytała, nadal nie odrywając wzroku od świstka wyrwanego z kieszeni zmieszanego Pana Dziobaka.

- T-tak… - pokiwał głową. Kobieta z powrotem wsunęła dokument do jego kieszeni. Spojrzała na jego pochyloną twarz. Zrozumiała, że jest to młody, wstydliwy, cichy oraz tajemniczy mężczyzna.

- Przepraszam za ten nagły atak…– ukłoniła się nisko – osoby pracujące ze mną mówią, że za bardzo się w niektóre sprawy wtrącam… Tak w ogóle jestem Róża Łódź. – Piotr od razu poczuł się raźniej, kiedy poznał imię oraz nazwisko stewardessy.

- Niech pan idzie za mną – oświadczyła i czym prędzej ruszyła w tłum osłupiałych ludzi stojących przed kabiną toalety. Tuż za nim człapał Pepe z notatnikiem i ołówkiem w ręku. Róża zostawiła mężczyznę przed wejściem do toalety.

- Przepraszam… - kobieta odwróciła wzrok od zwłok leżących na zaschłej krwi wydających charakterystyczny drażniący zapach – Ale nie mogę na to patrzeć. 

   Pepe może brzydzi się wyglądu zwierzęcych organów, lecz widok organów ludzkich jest dla niego rzeczą normalną, chociaż praktycznie niczym się nie różnią. Założył rękawiczki i wtedy spojrzał na swój zegarek, który wskazywał godzinę 03.06. Nie była to najlepsza pora, szczególnie dla Dziobaka, który był potwornie wykończony podróżami.

    Dziobak przeprowadził oględziny zwłok oraz obejrzał niewielkie pomieszczenie. Wszystko to trwało ok. 2 i pół godziny. Było już około 5.00 w nocy. Piotr spał na podłodze opary o jakiś fotel. W tamtej chwili można było usłyszeć, jakby trzaskanie dobiegające z kabiny pilota. Mężczyznę obudziły tajemnicze dźwięki, zaspany poszedł sprawdzić, skąd one dobiegają.

- Co się…dzie…je… - wymamrotał do pilota, ledwo trzymając nogi na ziemi. Ten nawet się nie obracając w jego kierunku, wyjaśnił nerwowo.

- Ja nie wiem! Próbowałem tę klapę otworzyć, ale nic z tego! Cholera! Ktoś tam jest w ogóle?

-Tak… - Krew w nim się zmroziła. Co jeżeli… Tajemniczy zabójca siedzi tam na dole… a Wronka… O nie! Jak najszybciej z całej siły pociągnął za klapę, która ani drgnęła! Piotr rzucił głośno przekleństwem i ruszył w głąb korytarza, gdzie znalazł gaśnicę. Prędko ją wyciągnął z zabezpieczeń i wrócił do kapitana, który z niemałym zdziwieniem przyglądał się Dziobakowi. Piotr uderzył gaśnicą w siedzenie fotela. Raz! Usłyszał pęknięcie. Dwa! Widzi już pierwszy szczebelek drabinki. Trzy! Siedzenie fotela poleciało na dół, z wielkim hukiem roztrzaskując się w drobny mak.

- Halo! WRONKA!  -  wrzeszczał zestresowany Pepe, któremu w tamtej chwili łzy napłynęły do oczu.

- Najpierw Emma…Teraz Wronka… ile osób jeszcze stracimy…? – pomyślał i przymknął oczy, a pojedyncza  łezka spadła na sam dół sekretnego pokoju. – Trzeba ją znaleźć… O ile jeszcze żyje… 

    Wszedł powoli do pomieszczenia. Poczuł lekki chłód na ramieniu. To, co ujrzał, było ostatnią rzeczą jaką by chciał zobaczyć. Klasyczne miejsce zbrodni. Z kufra wszystkie słoiki zostały poprzewracane  na podłogę, kilka z nich były pozbijane, na kufrze były widoczne ślady krwi (nie wiadomo jeszcze czy zwierzęcia, czy człowieka). Lecz pana Dziobaka zaciekawiła jedna z mniejszych skrzynek, która była cała poturbowana i również miała dużo śladów krwi, ale tym razem były zostawione odciski rąk.

- Małe, koślawe ręce z długimi pazurami… - myślał Pepe. Po kilku chwilach już wiedział, kto to. Otworzył skrzynię, w której znajdowała się Wronka. Pepe westchnął. Czuł się winny. To on kazał Wronce zostać tutaj, Tymczasem morderca znajdował się  tuż pod jej nosem. Pierwsze, co zrobił, to sprawdził jej puls. Nie…Zaraz! ŻYJE! ONA ŻYJE! Mężczyzna szybko wyjął ją ze skrzyni. Ciało dziewczyny i położył na podłodze. Zaraz potem zaciągnął marynarkę  i położył na Wronce. Zauważył, że na jej ciele są zadrapania, draśnięcia oraz rany cięte (na szczęście nie głębokie). Uradowany Piotr wręcz skakał z radości. Zaczął przeglądać pokój w nadziei na znalezienie sprawcy. Długo nie musiał szukać, zaraz za skrzynią leżało ciało. Była to kobieta. Nosiła okulary, które leżały tuż obok niej. Były całe połamane, miały stłuczone szkła. Pozostaje pytanie, kto ją zabił? Po dokładnych oględzinach zwłok okazało się, że była to ona sama! Nóż został precyzyjnie wbity w jej wątrobę. Dookoła jej było pełno krwi. Pan Dziobak wszędzie szukał broni, którą użyła do samobójstwa. Był pewien, że to długi nóż, ponieważ przebił ją na wylot.

- Tak samo jak z ta kobietą w toalecie… -Pan Dziobak nie mógł tego rozgryźć – może pracowała z kimś….? – W tym momencie wszyscy ludzie (oprócz pilota) zaczęli schodzić na dół po szczeblach. Ustawili się wokół Wronki.

- Co się dzieje?! – niespokojna Róża uklękła przy Wronce. – Ona żyje?

- Tak - odparł spokojnie Piotr – I już wiem, kto próbował ją zabić, ale nie jestem pewien czy ta osoba też zabiła tę kobietę, która leży na posadzce w toalecie – Tłum zaczął konwersacje pomiędzy sobą. To był idealny moment dla Piotra, który z pośpiechem poszedł za skrzynię i wyciągnął ciało nieznajomej. Można było słyszeć lamenty, przekleństwa, odgłosy wymiotów i płacz. Wtedy jeden z pasażerów zapytał:

- Skąd wiesz, że to ta dziewczyna? – zapytał, po czym parsknął z niedowierzaniem.

- Ponieważ mam całkiem niezłą pamięć do twarzy – mówiąc to, kręcił się wokół ciała, robiąc gesty rękoma. Był całkiem niewzruszony tym, że zginęły już dwie osoby.

- Dlatego – kontynuował Pan Dziobak  -  Postarałem zapamiętać każdą twarz osoby, która wsiądzie do tego samolotu. Oprócz  tej kobiety i Wronki nie powinno być tutaj nikogo.

- No i? – krzyknął jakiś głos z samego tyłu zebranego tłumu. – To dlaczego uważasz że  to zrobiła ta nieznajoma? Dlaczego nie ta cała Wronka czy jak jej tam…

- Wronka – Syknął Piotr – To jest kobieta która wręcz należy do natury! Nie miałaby powodu tej nieznajomej zabijać!

- Nie masz dowodu! – odezwał się jakiś inny pasażer.

- Ale go zdobędę! Uwierzycie mi!

   Tłum zawrócił ku drabinie. Po chwili w pokoju nie było nikogo oprócz Róży, Piotra i leżącej na podłodze Wronki. Stewardesa próbowała pocieszyć Pepe, lecz on był tak wściekły, że nikogo więcej nie słuchał tylko głosu w głowie, który szeptał uporczywie - „musisz mieć dowód, musisz go mieć ‘’. W końcu kobieta się poddała i poszła do góry.

- Godzina 09.27 za 2 i pół godziny dolecimy na miejsce – szeptał sam do siebie Piotr – Wronka jeszcze śpi. Szlag!

    Nerwowo przeszukiwał ciało nieznajomej i pomieszczenie, w którym się znajdowało. Usiadł na jednej z skrzyń i westchnął.

- Poddaję się! – kopnął słoik, który leżał na podłodze, który poturlał się prosto na ścianę i roztrzaskał. Ze środka wyleciała mętna substancja o kolorze żółtawo-niebieskim. Piotr miał szczęście ponieważ światło słoneczne padło pod takim kątem, że odbiło się od dziwnego przedmiotu wciśniętego w róg pomieszczenia. Pepe zaintrygował się tym i od razu wrócił mu zapał do pracy. Podbiegł z entuzjazmem po przedmiot. Gdy udało mu się go wyjąć, okazało się, że jest to telefon. Ale nie byle jaki! Nokia 3310! Idealna do spraw takich jak morderstwo! Solidna, mocna, oczywiście mała i przydatna!

- Jeżeli odgadnę hasło, może uda mi się dostać dowód na to, że Wronka jest niewinna! – zadowolony ze swojego odkrycia od razu zdjął obudowę telefonu. Aha! Kartka! Dobrze wiedział, że jest tam napisany kod. Rozłożył świstek i przeczytał na głos:

Od tego momentu wszystko się ułożyło’’

- Dziwne… - mruknął. Wtedy przypomniał sobie o technice, którą wkuwał na studiach. Odłożył telefon na ziemię i podniósł popękane okulary, powoli założył je na nos  kobiecie. TO TA OKULARNICA  (patrz cz. 1) CO ZAJMUJE SIĘ HACKOWANIEM W T.A.B.S?! Czyli ona była szpiegiem! A skoro tak… Piotr wpisał na telefonie datę śmierci jego szefa. Telefon się odblokował.

- Teraz to już nie wiem komu ufać… - szepnął sam do siebie. Najpierw sprawdził kontakty

- Hmm… Ostatnio dzwoniła do M.R? Musi to być jakiś skrót… Nawet z nim pisała! 3 nieodczytane wiadomości… Ciekawe… - Wiadomości były krótkie lecz miały dość informacji żeby udowodnić że zrobiła to okularnica…No i…że na tym pokładzie jest drugi morderca…-  Rzucił jeszcze kątem oka na wiadomość wysłaną przez  „M.S” która brzmiała:

Jestem już w samolocie, wiesz, co masz zrobić”.

sobota, 1 kwietnia 2023

Rozdział szósty (Amelia Rębacz)

             Dziobak w kółko powtarzał w myślach: „Jestem zwykłym pasażerem. Jestem zwykłym pasażerem, lecę na wycieczkę do Vegas”. Takie myślenie doradził mu mistrz kamuflażu z agencji – Octopus. Ten pseudonim oznaczał ośmiornicę i nawiązywał do niezwykłych umiejętności kamuflowania się niektórych z tych mięczaków (chodzi o podział biologiczny). Obok detektywa stanęła stewardessa i spytała:

- Coś podać?

- Nie, dziękuję. – odpowiedział Dziobak. Wciąż nie doszedł do siebie po środkach nasennych w winie.

           Wtedy nastąpiły niespodziewane turbulencje. Pasażer siedzący za Dziobakiem głośno zaklął, gdy kawa wylała mu się na spodnie. Wtedy ktoś pierdnął. Nie minęła chwila, a prawie wszyscy w przedziale puszczali głośne bąki. I wyglądali na równie zdziwionych, co zszokowany, ale i zażenowany tą sytuacją Dziobak. Na ekranie pojawił się jakiś napis. Dziobak spojrzał w tamtą stronę. Serio? – żachnął się w myślach. Napis na ekranie głosił: FART ALERT (ang. Alarm bąkowy). Co za dziecinny, nieprofesjonalny komunikat! Coś mu podpowiedziało, żeby iść do kabiny pilota, wyjaśnić tą dziwną sytuację.

           Szybkim krokiem przemaszerował przez samolot. Po jego lewej stronie siedział pilot, mężczyzna w średnim wieku, ze specjalnymi słuchawkami na uszach. Spojrzał w stronę osoby po swojej prawej i zakrzyknął:

- Wronka!?

- Ah, Dziobaku, jak miło cię widzieć! – uradowała się Wronka.

- Ale… Przecież ty nie żyjesz! – czy dziewczyna była duchem?

- Skądże. Widzisz mnie przecież.

- Zostałaś przecież postrzelona.

- Nie zostałam – Wronka pokręciła głową. – Emma mnie zasłoniła. Trafiły ją obydwie kule.

- Ale… Wyglądałaś na martwą. Bez urazy – dodał.

- Nic nie szkodzi. Tylko udawałam, by przekonać Mafioso.

- No, tak… Ale o co chodzi z tymi pierdami?

- A, to… Przygotowałam kiedyś specyfik o takim działaniu i zabrałam ze sobą, ale wczorajszej nocy jego część zniknęła. Prawdopodobnie to właśnie ona wywołała ten… ambaras.

- Całkiem możliwe. Prawdopodobnie ktoś dodał to do jedzenia, które oferowała stewardessa.

      Wronka skinęła głową i poprosiła Dziobaka, by poszedł za nią. Włożyła palce w szczelinę pomiędzy oparciem, a siedzeniem wbudowanego w podłogę fotela pilota i uniosła środek siedzenia, który okazał się być klapą. Usiadła na brzegu i spuściła nogi do włazu. Spojrzała zachęcająco na Dziobaka i zsunęła się tak, że widać było jedynie czubek jej głowy, który po chwili również zniknął z pola widzenia mężczyzny. Podszedł bliżej i zajrzał do środka. Nie było głęboko, a na ścianie znajdowała się czarna drabinka, ze znajdującymi się blisko siebie bezpiecznymi płaskimi szczebelkami. Na dole stała Wronka i patrzyła na niego wyczekująco. Usiadł i nader ostrożnie postawił stopy na pierwszym szczebelku. Pomimo, iż bał się takich miejsc, z uśmiechem zszedł. Dziewczyna poprowadziła go niezbyt długim korytarzem do niewielkiej sali. Stała tam wielka skrzynia i rozkładany kuferek z kilkoma stoliczkami pełen fiolek, dziwnie wyglądających owoców, kwiatów i liści, a nawet opalizujących piór, kępek sierści, pazurów i innych części ciał różnych stworów, a także dziwne substancje zamknięte w słoiczkach. Piotrowi zrobiło się niedobrze na widok pływającej w gęstej cieczy gałki ocznej. Wtedy Wronka odezwała się:

- Witaj w tajnym pomieszczeniu tego samolotu. W tej chwili moim laboratorium.

 

***

 

   Piotr nie był jedynym pasażerem samolotu, który dokonał zdumiewającego odkrycia. Posiłki rozdawane na pokładzie, zmusiły niejedną osobę do nagłych odwiedzin w toalecie. Pod tym pomieszczeniem nerwowo kręciły się kolejne ofiary niewybrednego żartu gastronomicznego złodzieja bąkorodnej substancji. Padały mało cenzuralne określenia sytuacji, kuchni i linii lotniczych. Odgłosy gwałtownej pracy jelit przyprawiały o konsternację każdego z kolejkowiczów. Mariusz, stojący na samym przedzie protestował najgłośniej: „O co tu chodzi, do cholery? Ile można czekać?! Człowieku, zamierzasz się tam wypróżniać do końca lotu?” Inni wtórowali podnosząc coraz głośniejsze okrzyki:

 - O co tu chodzi?

- Każdy z nas potrzebuje się tam dostać!

- No pospiesz się, człowieku!

- Stary, tu ludzie czekają!

- Co ty tam robisz? Weny dostałeś i obraz malujesz?

     Pomimo westchnień niezadowolenia, głośnych okrzyków dezaprobaty i całej rzeszy słów, których nie da się swobodnie zacytować, drzwi toalety pozostawały zamknięte. Mariusz wściekał się coraz bardziej. W końcu pobiegł szukać ratunku wśród obsługi lotu. Napotkany steward został zarzucony gradem uwag, nim w końcu usłyszał o co właściwie chodzi. Próbował ratować sytuację, tłumacząc Mariuszowi:

- Wie pan… - zaczął – to jest trudna sprawa… każdy ma prawo skorzystać.

- No właśnie! KAŻDY! A nie jeden osioł, który nie potrafi klocka postawić! – wykrzyknął wzburzony Mariusz. Steward poprosił o jeszcze jedną chwilę cierpliwości. Podszedł do drzwi toalety i zastukał.

- Halo, proszę pana, proszę pani czy wszystko w porządku?

      Niestety nie doczekał się odpowiedzi. Spróbował więc zgoła inaczej:

- Proszę pani, proszę pana, bo nie wiem, kto tam jest! Proszę otworzyć drzwi. To jest POWAŻNA sprawa! Ludzie czekają!

     Z toalety nie dobiegał żaden odgłos, nikt mu nie odpowiadał… Teraz także stewardess się wkurzył. Zaczął walić w drzwi i krzyczał bez ustanku:

- Otwierać! Otwierać!!!

     Tłum przed toaletą czekał w napięciu. W końcu steward Ignacy, ponieważ tak właśnie miał na imię, wyciągnął z kieszeni klucz.

- Nie ma rady… – szepnął. Gdy otworzył drzwi, nagle zbladł i padł jak długi na podłogę samolotu. Pasażerom ukazał się niecodzienny widok. Na podłodze leżała kobieta, cała we krwi. Na brzuchu miała paskudną ranę, przez którą, gdy się przyjrzeć, można było zobaczyć część pokiereszowanych organów wewnętrznych. Ze środka, z miejsc gdzie napastnik rozciął jelito cienkie wylało się trochę dziwnego płynu, zapewne soku jelitowego. Kobieta z pewnością była martwa. Narzekania, przekleństwa, krzyki – to wszystko ucichło. Jedynym dźwiękiem jaki rozległ się w tej ciszy był odgłos wymiotowania któregoś z pasażerów. Mariusz oparł się o ścianę i szepnął:

 - No, to o s...u można zapomnieć…

    Stojąca tuż za nim Judyta chciała okazać święte oburzenie. Problem tkwił w tym, że myślała dokładnie to samo… Czasem ludzie mówią dokładnie to, co myślą, bez oglądania się na to, czy innym to odpowiada.

- Czasem też bym tak chciała… - pomyślała Judyta.

    A przynajmniej tak jej się wydawało, bo po chwili rozbawiony głos Mariusza przywołał ją do rzeczywistości.

- Poleżeć z dziurą w brzuchu w toalecie samolotu? – szepnął do niej z uśmiechem.

- Co? – warknęła – Co pan opowiada?

- Dopytuję. Co tez byś czasem chciała? – odparł spokojnie Mariusz.

- Rany… ja to powiedziałam na głos? – zastanawiała się wyraźnie zmieszana dziewczyna.

- Raczej…

- Ja pierniczę. Co za wtopa! No ale trudno, słowo się rzekło. Czasem chciałabym tak jak pan…. no właśnie! Nie jesteśmy kolegami, więc może by pan raczył mnie nie „tykać”!

- Dobrze, już dobrze, szanowna pani, jaśnie wielmożna towarzyszko tej dziwacznej podróży... – kpił Mariusz.

- Ok, masz rację. Jestem Judyta – powiedziała dziewczyna i wyciągnęła do Mariusza rękę.

- Mariusz. – oddał uścisk. – Więc co byś chciała tak jak ja?

- Nazywać rzeczy po imieniu. Bez ciągłego zastanawiania, czy kogoś nie urażę – odparła Judyta.

- Aaaaa… to może raz spróbuj. Mówię ci, każdy następny jest łatwiejszy. – uśmiechnął się chłopak.

- Rozumiem, że mówisz na podstawie własnego doświadczenia? – zapytała z przekąsem Judyta.

- Oczywiście. – zaśmiał się tym razem już całkiem głośno Mariusz.

Dziewczyna mimowolnie także się zaśmiała.

- Dziwny gość…- pomyślała. – Ale taki nawet fajny.

- To może zmienimy lokal? – zaproponował Mariusz.

- Nie mam spadochronu!- zaśmiała się Judyta.

- Oooo… widzę, że jaśnie pani ma poczucie humoru!

- Oooo… widzę, że pan za to sarkazm ma perfekcyjnie opanowany!

- To może usiądźmy gdzieś z dala od trupa – zaproponował chłopak.

- Chętnie – odparła dziewczyna.

     Oboje usiedli na wolnych miejscach. Jakoś tak jelita jakby mniej przeszkadzały. Zwłoki w toalecie też nieszczególnie. A może powinny…