sobota, 1 kwietnia 2023

Rozdział szósty (Amelia Rębacz)

             Dziobak w kółko powtarzał w myślach: „Jestem zwykłym pasażerem. Jestem zwykłym pasażerem, lecę na wycieczkę do Vegas”. Takie myślenie doradził mu mistrz kamuflażu z agencji – Octopus. Ten pseudonim oznaczał ośmiornicę i nawiązywał do niezwykłych umiejętności kamuflowania się niektórych z tych mięczaków (chodzi o podział biologiczny). Obok detektywa stanęła stewardessa i spytała:

- Coś podać?

- Nie, dziękuję. – odpowiedział Dziobak. Wciąż nie doszedł do siebie po środkach nasennych w winie.

           Wtedy nastąpiły niespodziewane turbulencje. Pasażer siedzący za Dziobakiem głośno zaklął, gdy kawa wylała mu się na spodnie. Wtedy ktoś pierdnął. Nie minęła chwila, a prawie wszyscy w przedziale puszczali głośne bąki. I wyglądali na równie zdziwionych, co zszokowany, ale i zażenowany tą sytuacją Dziobak. Na ekranie pojawił się jakiś napis. Dziobak spojrzał w tamtą stronę. Serio? – żachnął się w myślach. Napis na ekranie głosił: FART ALERT (ang. Alarm bąkowy). Co za dziecinny, nieprofesjonalny komunikat! Coś mu podpowiedziało, żeby iść do kabiny pilota, wyjaśnić tą dziwną sytuację.

           Szybkim krokiem przemaszerował przez samolot. Po jego lewej stronie siedział pilot, mężczyzna w średnim wieku, ze specjalnymi słuchawkami na uszach. Spojrzał w stronę osoby po swojej prawej i zakrzyknął:

- Wronka!?

- Ah, Dziobaku, jak miło cię widzieć! – uradowała się Wronka.

- Ale… Przecież ty nie żyjesz! – czy dziewczyna była duchem?

- Skądże. Widzisz mnie przecież.

- Zostałaś przecież postrzelona.

- Nie zostałam – Wronka pokręciła głową. – Emma mnie zasłoniła. Trafiły ją obydwie kule.

- Ale… Wyglądałaś na martwą. Bez urazy – dodał.

- Nic nie szkodzi. Tylko udawałam, by przekonać Mafioso.

- No, tak… Ale o co chodzi z tymi pierdami?

- A, to… Przygotowałam kiedyś specyfik o takim działaniu i zabrałam ze sobą, ale wczorajszej nocy jego część zniknęła. Prawdopodobnie to właśnie ona wywołała ten… ambaras.

- Całkiem możliwe. Prawdopodobnie ktoś dodał to do jedzenia, które oferowała stewardessa.

      Wronka skinęła głową i poprosiła Dziobaka, by poszedł za nią. Włożyła palce w szczelinę pomiędzy oparciem, a siedzeniem wbudowanego w podłogę fotela pilota i uniosła środek siedzenia, który okazał się być klapą. Usiadła na brzegu i spuściła nogi do włazu. Spojrzała zachęcająco na Dziobaka i zsunęła się tak, że widać było jedynie czubek jej głowy, który po chwili również zniknął z pola widzenia mężczyzny. Podszedł bliżej i zajrzał do środka. Nie było głęboko, a na ścianie znajdowała się czarna drabinka, ze znajdującymi się blisko siebie bezpiecznymi płaskimi szczebelkami. Na dole stała Wronka i patrzyła na niego wyczekująco. Usiadł i nader ostrożnie postawił stopy na pierwszym szczebelku. Pomimo, iż bał się takich miejsc, z uśmiechem zszedł. Dziewczyna poprowadziła go niezbyt długim korytarzem do niewielkiej sali. Stała tam wielka skrzynia i rozkładany kuferek z kilkoma stoliczkami pełen fiolek, dziwnie wyglądających owoców, kwiatów i liści, a nawet opalizujących piór, kępek sierści, pazurów i innych części ciał różnych stworów, a także dziwne substancje zamknięte w słoiczkach. Piotrowi zrobiło się niedobrze na widok pływającej w gęstej cieczy gałki ocznej. Wtedy Wronka odezwała się:

- Witaj w tajnym pomieszczeniu tego samolotu. W tej chwili moim laboratorium.

 

***

 

   Piotr nie był jedynym pasażerem samolotu, który dokonał zdumiewającego odkrycia. Posiłki rozdawane na pokładzie, zmusiły niejedną osobę do nagłych odwiedzin w toalecie. Pod tym pomieszczeniem nerwowo kręciły się kolejne ofiary niewybrednego żartu gastronomicznego złodzieja bąkorodnej substancji. Padały mało cenzuralne określenia sytuacji, kuchni i linii lotniczych. Odgłosy gwałtownej pracy jelit przyprawiały o konsternację każdego z kolejkowiczów. Mariusz, stojący na samym przedzie protestował najgłośniej: „O co tu chodzi, do cholery? Ile można czekać?! Człowieku, zamierzasz się tam wypróżniać do końca lotu?” Inni wtórowali podnosząc coraz głośniejsze okrzyki:

 - O co tu chodzi?

- Każdy z nas potrzebuje się tam dostać!

- No pospiesz się, człowieku!

- Stary, tu ludzie czekają!

- Co ty tam robisz? Weny dostałeś i obraz malujesz?

     Pomimo westchnień niezadowolenia, głośnych okrzyków dezaprobaty i całej rzeszy słów, których nie da się swobodnie zacytować, drzwi toalety pozostawały zamknięte. Mariusz wściekał się coraz bardziej. W końcu pobiegł szukać ratunku wśród obsługi lotu. Napotkany steward został zarzucony gradem uwag, nim w końcu usłyszał o co właściwie chodzi. Próbował ratować sytuację, tłumacząc Mariuszowi:

- Wie pan… - zaczął – to jest trudna sprawa… każdy ma prawo skorzystać.

- No właśnie! KAŻDY! A nie jeden osioł, który nie potrafi klocka postawić! – wykrzyknął wzburzony Mariusz. Steward poprosił o jeszcze jedną chwilę cierpliwości. Podszedł do drzwi toalety i zastukał.

- Halo, proszę pana, proszę pani czy wszystko w porządku?

      Niestety nie doczekał się odpowiedzi. Spróbował więc zgoła inaczej:

- Proszę pani, proszę pana, bo nie wiem, kto tam jest! Proszę otworzyć drzwi. To jest POWAŻNA sprawa! Ludzie czekają!

     Z toalety nie dobiegał żaden odgłos, nikt mu nie odpowiadał… Teraz także stewardess się wkurzył. Zaczął walić w drzwi i krzyczał bez ustanku:

- Otwierać! Otwierać!!!

     Tłum przed toaletą czekał w napięciu. W końcu steward Ignacy, ponieważ tak właśnie miał na imię, wyciągnął z kieszeni klucz.

- Nie ma rady… – szepnął. Gdy otworzył drzwi, nagle zbladł i padł jak długi na podłogę samolotu. Pasażerom ukazał się niecodzienny widok. Na podłodze leżała kobieta, cała we krwi. Na brzuchu miała paskudną ranę, przez którą, gdy się przyjrzeć, można było zobaczyć część pokiereszowanych organów wewnętrznych. Ze środka, z miejsc gdzie napastnik rozciął jelito cienkie wylało się trochę dziwnego płynu, zapewne soku jelitowego. Kobieta z pewnością była martwa. Narzekania, przekleństwa, krzyki – to wszystko ucichło. Jedynym dźwiękiem jaki rozległ się w tej ciszy był odgłos wymiotowania któregoś z pasażerów. Mariusz oparł się o ścianę i szepnął:

 - No, to o s...u można zapomnieć…

    Stojąca tuż za nim Judyta chciała okazać święte oburzenie. Problem tkwił w tym, że myślała dokładnie to samo… Czasem ludzie mówią dokładnie to, co myślą, bez oglądania się na to, czy innym to odpowiada.

- Czasem też bym tak chciała… - pomyślała Judyta.

    A przynajmniej tak jej się wydawało, bo po chwili rozbawiony głos Mariusza przywołał ją do rzeczywistości.

- Poleżeć z dziurą w brzuchu w toalecie samolotu? – szepnął do niej z uśmiechem.

- Co? – warknęła – Co pan opowiada?

- Dopytuję. Co tez byś czasem chciała? – odparł spokojnie Mariusz.

- Rany… ja to powiedziałam na głos? – zastanawiała się wyraźnie zmieszana dziewczyna.

- Raczej…

- Ja pierniczę. Co za wtopa! No ale trudno, słowo się rzekło. Czasem chciałabym tak jak pan…. no właśnie! Nie jesteśmy kolegami, więc może by pan raczył mnie nie „tykać”!

- Dobrze, już dobrze, szanowna pani, jaśnie wielmożna towarzyszko tej dziwacznej podróży... – kpił Mariusz.

- Ok, masz rację. Jestem Judyta – powiedziała dziewczyna i wyciągnęła do Mariusza rękę.

- Mariusz. – oddał uścisk. – Więc co byś chciała tak jak ja?

- Nazywać rzeczy po imieniu. Bez ciągłego zastanawiania, czy kogoś nie urażę – odparła Judyta.

- Aaaaa… to może raz spróbuj. Mówię ci, każdy następny jest łatwiejszy. – uśmiechnął się chłopak.

- Rozumiem, że mówisz na podstawie własnego doświadczenia? – zapytała z przekąsem Judyta.

- Oczywiście. – zaśmiał się tym razem już całkiem głośno Mariusz.

Dziewczyna mimowolnie także się zaśmiała.

- Dziwny gość…- pomyślała. – Ale taki nawet fajny.

- To może zmienimy lokal? – zaproponował Mariusz.

- Nie mam spadochronu!- zaśmiała się Judyta.

- Oooo… widzę, że jaśnie pani ma poczucie humoru!

- Oooo… widzę, że pan za to sarkazm ma perfekcyjnie opanowany!

- To może usiądźmy gdzieś z dala od trupa – zaproponował chłopak.

- Chętnie – odparła dziewczyna.

     Oboje usiedli na wolnych miejscach. Jakoś tak jelita jakby mniej przeszkadzały. Zwłoki w toalecie też nieszczególnie. A może powinny…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz