niedziela, 16 kwietnia 2023

Rozdział siódmy (Lena Figiel)

     W tym czasie Wronka z ekscytacją pokazywała Dziobakowi swoją kolekcję organów.

- Nawet nie chcesz wiedzieć, jak trudno było mi znaleźć sprzedawcę organów Allonautilusa Scrobiculatusa!- wystąpiła dumna jak paw Wronka. Próbowała wymówić to tak, żeby w jej głosie nie było słychać wyższości ani zachwalania swojej własnej osoby. Pepe przytaknął tylko ze skwaszonym uśmiechem spowodowanym odrażającym zapachem oraz wyglądem zwierzęcych części ciała. W rzeczywistości nie wiedział, co to za zwierzę oraz dlaczego, tak trudno zdobyć jego organy? Piotr nie był osobą śmiałą, dlatego też nie wyrażał się szczególnie na jakiekolwiek tematy.

    Wtedy z góry dało się słyszeć przerażający huk i odgłos tłuczonego szkła. Pan Dziobak i Wronka w tamtej chwili nie mogli wydusić z siebie ani jednego słowa. Po kilku chwilach niespokojnej ciszy Piotr powoli zaczął sunąć w stronę szczebelków. Wronka postanowiła pójść w jego ślady. Pepe zatrzymał ją gestem ręki.

- Tutaj będziesz bezpieczna!- wywnioskował Pan Dziobak. Jego ton głosu w tamtej chwili był tak cichy i spokojny, jakby nic się na pokładzie samolotu nie wydarzyło. Dziewczyna posłusznie skuliła się w rogu kuferka i przypatrywała się, jak Piotr piął się do góry po szczeblach. Podczas gdy mężczyzna delikatnie podnosił klapę, usłyszał przeraźliwe jęki oraz lamety pasażerów, których za wszelką cenę chcieli uspokoić stewardesi. Cichaczem wyślizgnął się spod siedzenia tak, że zestresowany pilot, który z ledwością utrzymywał lot w stałym położeniu, nie zauważył go. Pepe od razu, zwracając uwagę na wyraz twarzy pilota, widział, że dzieje się na pokładzie coś strasznego. Przeszedł kilka metrów, gdy zauważył blade osoby wpatrujące się w toaletową posadzkę. Chwilę potem podeszła z pośpiechem do niego stewardesa. Charakteryzowała się szczupłymi, prostymi nogami, piegowatym, małym nosem, wielkimi, piwnymi oczami oraz długimi, spiętymi w koczek rudymi włosami.

- Czyżby Pepe, pan Dziobak? Czy to nie pan jest tym agentem podróżującym na pokładzie? - zapytała kobieta, obejmując spojrzeniem mężczyznę. Nie ukrywając, dla Piotra była to bardzo wstydliwa konwersacja, bowiem kobieta wpadła mu w oko.

- Nie…To znaczy Tak…! To znaczy…Ja…Noo  - zmieszany nawet nie próbował spojrzeć w oczy pięknej stewardesy, bawił się nerwowo palcami. W tamtej chwili zniecierpliwiona kobieta wyjęła mu z kieszeni jego bordowej marynarki dokumenty Pepe.

- Piotr, tak?- zapytała, nadal nie odrywając wzroku od świstka wyrwanego z kieszeni zmieszanego Pana Dziobaka.

- T-tak… - pokiwał głową. Kobieta z powrotem wsunęła dokument do jego kieszeni. Spojrzała na jego pochyloną twarz. Zrozumiała, że jest to młody, wstydliwy, cichy oraz tajemniczy mężczyzna.

- Przepraszam za ten nagły atak…– ukłoniła się nisko – osoby pracujące ze mną mówią, że za bardzo się w niektóre sprawy wtrącam… Tak w ogóle jestem Róża Łódź. – Piotr od razu poczuł się raźniej, kiedy poznał imię oraz nazwisko stewardessy.

- Niech pan idzie za mną – oświadczyła i czym prędzej ruszyła w tłum osłupiałych ludzi stojących przed kabiną toalety. Tuż za nim człapał Pepe z notatnikiem i ołówkiem w ręku. Róża zostawiła mężczyznę przed wejściem do toalety.

- Przepraszam… - kobieta odwróciła wzrok od zwłok leżących na zaschłej krwi wydających charakterystyczny drażniący zapach – Ale nie mogę na to patrzeć. 

   Pepe może brzydzi się wyglądu zwierzęcych organów, lecz widok organów ludzkich jest dla niego rzeczą normalną, chociaż praktycznie niczym się nie różnią. Założył rękawiczki i wtedy spojrzał na swój zegarek, który wskazywał godzinę 03.06. Nie była to najlepsza pora, szczególnie dla Dziobaka, który był potwornie wykończony podróżami.

    Dziobak przeprowadził oględziny zwłok oraz obejrzał niewielkie pomieszczenie. Wszystko to trwało ok. 2 i pół godziny. Było już około 5.00 w nocy. Piotr spał na podłodze opary o jakiś fotel. W tamtej chwili można było usłyszeć, jakby trzaskanie dobiegające z kabiny pilota. Mężczyznę obudziły tajemnicze dźwięki, zaspany poszedł sprawdzić, skąd one dobiegają.

- Co się…dzie…je… - wymamrotał do pilota, ledwo trzymając nogi na ziemi. Ten nawet się nie obracając w jego kierunku, wyjaśnił nerwowo.

- Ja nie wiem! Próbowałem tę klapę otworzyć, ale nic z tego! Cholera! Ktoś tam jest w ogóle?

-Tak… - Krew w nim się zmroziła. Co jeżeli… Tajemniczy zabójca siedzi tam na dole… a Wronka… O nie! Jak najszybciej z całej siły pociągnął za klapę, która ani drgnęła! Piotr rzucił głośno przekleństwem i ruszył w głąb korytarza, gdzie znalazł gaśnicę. Prędko ją wyciągnął z zabezpieczeń i wrócił do kapitana, który z niemałym zdziwieniem przyglądał się Dziobakowi. Piotr uderzył gaśnicą w siedzenie fotela. Raz! Usłyszał pęknięcie. Dwa! Widzi już pierwszy szczebelek drabinki. Trzy! Siedzenie fotela poleciało na dół, z wielkim hukiem roztrzaskując się w drobny mak.

- Halo! WRONKA!  -  wrzeszczał zestresowany Pepe, któremu w tamtej chwili łzy napłynęły do oczu.

- Najpierw Emma…Teraz Wronka… ile osób jeszcze stracimy…? – pomyślał i przymknął oczy, a pojedyncza  łezka spadła na sam dół sekretnego pokoju. – Trzeba ją znaleźć… O ile jeszcze żyje… 

    Wszedł powoli do pomieszczenia. Poczuł lekki chłód na ramieniu. To, co ujrzał, było ostatnią rzeczą jaką by chciał zobaczyć. Klasyczne miejsce zbrodni. Z kufra wszystkie słoiki zostały poprzewracane  na podłogę, kilka z nich były pozbijane, na kufrze były widoczne ślady krwi (nie wiadomo jeszcze czy zwierzęcia, czy człowieka). Lecz pana Dziobaka zaciekawiła jedna z mniejszych skrzynek, która była cała poturbowana i również miała dużo śladów krwi, ale tym razem były zostawione odciski rąk.

- Małe, koślawe ręce z długimi pazurami… - myślał Pepe. Po kilku chwilach już wiedział, kto to. Otworzył skrzynię, w której znajdowała się Wronka. Pepe westchnął. Czuł się winny. To on kazał Wronce zostać tutaj, Tymczasem morderca znajdował się  tuż pod jej nosem. Pierwsze, co zrobił, to sprawdził jej puls. Nie…Zaraz! ŻYJE! ONA ŻYJE! Mężczyzna szybko wyjął ją ze skrzyni. Ciało dziewczyny i położył na podłodze. Zaraz potem zaciągnął marynarkę  i położył na Wronce. Zauważył, że na jej ciele są zadrapania, draśnięcia oraz rany cięte (na szczęście nie głębokie). Uradowany Piotr wręcz skakał z radości. Zaczął przeglądać pokój w nadziei na znalezienie sprawcy. Długo nie musiał szukać, zaraz za skrzynią leżało ciało. Była to kobieta. Nosiła okulary, które leżały tuż obok niej. Były całe połamane, miały stłuczone szkła. Pozostaje pytanie, kto ją zabił? Po dokładnych oględzinach zwłok okazało się, że była to ona sama! Nóż został precyzyjnie wbity w jej wątrobę. Dookoła jej było pełno krwi. Pan Dziobak wszędzie szukał broni, którą użyła do samobójstwa. Był pewien, że to długi nóż, ponieważ przebił ją na wylot.

- Tak samo jak z ta kobietą w toalecie… -Pan Dziobak nie mógł tego rozgryźć – może pracowała z kimś….? – W tym momencie wszyscy ludzie (oprócz pilota) zaczęli schodzić na dół po szczeblach. Ustawili się wokół Wronki.

- Co się dzieje?! – niespokojna Róża uklękła przy Wronce. – Ona żyje?

- Tak - odparł spokojnie Piotr – I już wiem, kto próbował ją zabić, ale nie jestem pewien czy ta osoba też zabiła tę kobietę, która leży na posadzce w toalecie – Tłum zaczął konwersacje pomiędzy sobą. To był idealny moment dla Piotra, który z pośpiechem poszedł za skrzynię i wyciągnął ciało nieznajomej. Można było słyszeć lamenty, przekleństwa, odgłosy wymiotów i płacz. Wtedy jeden z pasażerów zapytał:

- Skąd wiesz, że to ta dziewczyna? – zapytał, po czym parsknął z niedowierzaniem.

- Ponieważ mam całkiem niezłą pamięć do twarzy – mówiąc to, kręcił się wokół ciała, robiąc gesty rękoma. Był całkiem niewzruszony tym, że zginęły już dwie osoby.

- Dlatego – kontynuował Pan Dziobak  -  Postarałem zapamiętać każdą twarz osoby, która wsiądzie do tego samolotu. Oprócz  tej kobiety i Wronki nie powinno być tutaj nikogo.

- No i? – krzyknął jakiś głos z samego tyłu zebranego tłumu. – To dlaczego uważasz że  to zrobiła ta nieznajoma? Dlaczego nie ta cała Wronka czy jak jej tam…

- Wronka – Syknął Piotr – To jest kobieta która wręcz należy do natury! Nie miałaby powodu tej nieznajomej zabijać!

- Nie masz dowodu! – odezwał się jakiś inny pasażer.

- Ale go zdobędę! Uwierzycie mi!

   Tłum zawrócił ku drabinie. Po chwili w pokoju nie było nikogo oprócz Róży, Piotra i leżącej na podłodze Wronki. Stewardesa próbowała pocieszyć Pepe, lecz on był tak wściekły, że nikogo więcej nie słuchał tylko głosu w głowie, który szeptał uporczywie - „musisz mieć dowód, musisz go mieć ‘’. W końcu kobieta się poddała i poszła do góry.

- Godzina 09.27 za 2 i pół godziny dolecimy na miejsce – szeptał sam do siebie Piotr – Wronka jeszcze śpi. Szlag!

    Nerwowo przeszukiwał ciało nieznajomej i pomieszczenie, w którym się znajdowało. Usiadł na jednej z skrzyń i westchnął.

- Poddaję się! – kopnął słoik, który leżał na podłodze, który poturlał się prosto na ścianę i roztrzaskał. Ze środka wyleciała mętna substancja o kolorze żółtawo-niebieskim. Piotr miał szczęście ponieważ światło słoneczne padło pod takim kątem, że odbiło się od dziwnego przedmiotu wciśniętego w róg pomieszczenia. Pepe zaintrygował się tym i od razu wrócił mu zapał do pracy. Podbiegł z entuzjazmem po przedmiot. Gdy udało mu się go wyjąć, okazało się, że jest to telefon. Ale nie byle jaki! Nokia 3310! Idealna do spraw takich jak morderstwo! Solidna, mocna, oczywiście mała i przydatna!

- Jeżeli odgadnę hasło, może uda mi się dostać dowód na to, że Wronka jest niewinna! – zadowolony ze swojego odkrycia od razu zdjął obudowę telefonu. Aha! Kartka! Dobrze wiedział, że jest tam napisany kod. Rozłożył świstek i przeczytał na głos:

Od tego momentu wszystko się ułożyło’’

- Dziwne… - mruknął. Wtedy przypomniał sobie o technice, którą wkuwał na studiach. Odłożył telefon na ziemię i podniósł popękane okulary, powoli założył je na nos  kobiecie. TO TA OKULARNICA  (patrz cz. 1) CO ZAJMUJE SIĘ HACKOWANIEM W T.A.B.S?! Czyli ona była szpiegiem! A skoro tak… Piotr wpisał na telefonie datę śmierci jego szefa. Telefon się odblokował.

- Teraz to już nie wiem komu ufać… - szepnął sam do siebie. Najpierw sprawdził kontakty

- Hmm… Ostatnio dzwoniła do M.R? Musi to być jakiś skrót… Nawet z nim pisała! 3 nieodczytane wiadomości… Ciekawe… - Wiadomości były krótkie lecz miały dość informacji żeby udowodnić że zrobiła to okularnica…No i…że na tym pokładzie jest drugi morderca…-  Rzucił jeszcze kątem oka na wiadomość wysłaną przez  „M.S” która brzmiała:

Jestem już w samolocie, wiesz, co masz zrobić”.

sobota, 1 kwietnia 2023

Rozdział szósty (Amelia Rębacz)

             Dziobak w kółko powtarzał w myślach: „Jestem zwykłym pasażerem. Jestem zwykłym pasażerem, lecę na wycieczkę do Vegas”. Takie myślenie doradził mu mistrz kamuflażu z agencji – Octopus. Ten pseudonim oznaczał ośmiornicę i nawiązywał do niezwykłych umiejętności kamuflowania się niektórych z tych mięczaków (chodzi o podział biologiczny). Obok detektywa stanęła stewardessa i spytała:

- Coś podać?

- Nie, dziękuję. – odpowiedział Dziobak. Wciąż nie doszedł do siebie po środkach nasennych w winie.

           Wtedy nastąpiły niespodziewane turbulencje. Pasażer siedzący za Dziobakiem głośno zaklął, gdy kawa wylała mu się na spodnie. Wtedy ktoś pierdnął. Nie minęła chwila, a prawie wszyscy w przedziale puszczali głośne bąki. I wyglądali na równie zdziwionych, co zszokowany, ale i zażenowany tą sytuacją Dziobak. Na ekranie pojawił się jakiś napis. Dziobak spojrzał w tamtą stronę. Serio? – żachnął się w myślach. Napis na ekranie głosił: FART ALERT (ang. Alarm bąkowy). Co za dziecinny, nieprofesjonalny komunikat! Coś mu podpowiedziało, żeby iść do kabiny pilota, wyjaśnić tą dziwną sytuację.

           Szybkim krokiem przemaszerował przez samolot. Po jego lewej stronie siedział pilot, mężczyzna w średnim wieku, ze specjalnymi słuchawkami na uszach. Spojrzał w stronę osoby po swojej prawej i zakrzyknął:

- Wronka!?

- Ah, Dziobaku, jak miło cię widzieć! – uradowała się Wronka.

- Ale… Przecież ty nie żyjesz! – czy dziewczyna była duchem?

- Skądże. Widzisz mnie przecież.

- Zostałaś przecież postrzelona.

- Nie zostałam – Wronka pokręciła głową. – Emma mnie zasłoniła. Trafiły ją obydwie kule.

- Ale… Wyglądałaś na martwą. Bez urazy – dodał.

- Nic nie szkodzi. Tylko udawałam, by przekonać Mafioso.

- No, tak… Ale o co chodzi z tymi pierdami?

- A, to… Przygotowałam kiedyś specyfik o takim działaniu i zabrałam ze sobą, ale wczorajszej nocy jego część zniknęła. Prawdopodobnie to właśnie ona wywołała ten… ambaras.

- Całkiem możliwe. Prawdopodobnie ktoś dodał to do jedzenia, które oferowała stewardessa.

      Wronka skinęła głową i poprosiła Dziobaka, by poszedł za nią. Włożyła palce w szczelinę pomiędzy oparciem, a siedzeniem wbudowanego w podłogę fotela pilota i uniosła środek siedzenia, który okazał się być klapą. Usiadła na brzegu i spuściła nogi do włazu. Spojrzała zachęcająco na Dziobaka i zsunęła się tak, że widać było jedynie czubek jej głowy, który po chwili również zniknął z pola widzenia mężczyzny. Podszedł bliżej i zajrzał do środka. Nie było głęboko, a na ścianie znajdowała się czarna drabinka, ze znajdującymi się blisko siebie bezpiecznymi płaskimi szczebelkami. Na dole stała Wronka i patrzyła na niego wyczekująco. Usiadł i nader ostrożnie postawił stopy na pierwszym szczebelku. Pomimo, iż bał się takich miejsc, z uśmiechem zszedł. Dziewczyna poprowadziła go niezbyt długim korytarzem do niewielkiej sali. Stała tam wielka skrzynia i rozkładany kuferek z kilkoma stoliczkami pełen fiolek, dziwnie wyglądających owoców, kwiatów i liści, a nawet opalizujących piór, kępek sierści, pazurów i innych części ciał różnych stworów, a także dziwne substancje zamknięte w słoiczkach. Piotrowi zrobiło się niedobrze na widok pływającej w gęstej cieczy gałki ocznej. Wtedy Wronka odezwała się:

- Witaj w tajnym pomieszczeniu tego samolotu. W tej chwili moim laboratorium.

 

***

 

   Piotr nie był jedynym pasażerem samolotu, który dokonał zdumiewającego odkrycia. Posiłki rozdawane na pokładzie, zmusiły niejedną osobę do nagłych odwiedzin w toalecie. Pod tym pomieszczeniem nerwowo kręciły się kolejne ofiary niewybrednego żartu gastronomicznego złodzieja bąkorodnej substancji. Padały mało cenzuralne określenia sytuacji, kuchni i linii lotniczych. Odgłosy gwałtownej pracy jelit przyprawiały o konsternację każdego z kolejkowiczów. Mariusz, stojący na samym przedzie protestował najgłośniej: „O co tu chodzi, do cholery? Ile można czekać?! Człowieku, zamierzasz się tam wypróżniać do końca lotu?” Inni wtórowali podnosząc coraz głośniejsze okrzyki:

 - O co tu chodzi?

- Każdy z nas potrzebuje się tam dostać!

- No pospiesz się, człowieku!

- Stary, tu ludzie czekają!

- Co ty tam robisz? Weny dostałeś i obraz malujesz?

     Pomimo westchnień niezadowolenia, głośnych okrzyków dezaprobaty i całej rzeszy słów, których nie da się swobodnie zacytować, drzwi toalety pozostawały zamknięte. Mariusz wściekał się coraz bardziej. W końcu pobiegł szukać ratunku wśród obsługi lotu. Napotkany steward został zarzucony gradem uwag, nim w końcu usłyszał o co właściwie chodzi. Próbował ratować sytuację, tłumacząc Mariuszowi:

- Wie pan… - zaczął – to jest trudna sprawa… każdy ma prawo skorzystać.

- No właśnie! KAŻDY! A nie jeden osioł, który nie potrafi klocka postawić! – wykrzyknął wzburzony Mariusz. Steward poprosił o jeszcze jedną chwilę cierpliwości. Podszedł do drzwi toalety i zastukał.

- Halo, proszę pana, proszę pani czy wszystko w porządku?

      Niestety nie doczekał się odpowiedzi. Spróbował więc zgoła inaczej:

- Proszę pani, proszę pana, bo nie wiem, kto tam jest! Proszę otworzyć drzwi. To jest POWAŻNA sprawa! Ludzie czekają!

     Z toalety nie dobiegał żaden odgłos, nikt mu nie odpowiadał… Teraz także stewardess się wkurzył. Zaczął walić w drzwi i krzyczał bez ustanku:

- Otwierać! Otwierać!!!

     Tłum przed toaletą czekał w napięciu. W końcu steward Ignacy, ponieważ tak właśnie miał na imię, wyciągnął z kieszeni klucz.

- Nie ma rady… – szepnął. Gdy otworzył drzwi, nagle zbladł i padł jak długi na podłogę samolotu. Pasażerom ukazał się niecodzienny widok. Na podłodze leżała kobieta, cała we krwi. Na brzuchu miała paskudną ranę, przez którą, gdy się przyjrzeć, można było zobaczyć część pokiereszowanych organów wewnętrznych. Ze środka, z miejsc gdzie napastnik rozciął jelito cienkie wylało się trochę dziwnego płynu, zapewne soku jelitowego. Kobieta z pewnością była martwa. Narzekania, przekleństwa, krzyki – to wszystko ucichło. Jedynym dźwiękiem jaki rozległ się w tej ciszy był odgłos wymiotowania któregoś z pasażerów. Mariusz oparł się o ścianę i szepnął:

 - No, to o s...u można zapomnieć…

    Stojąca tuż za nim Judyta chciała okazać święte oburzenie. Problem tkwił w tym, że myślała dokładnie to samo… Czasem ludzie mówią dokładnie to, co myślą, bez oglądania się na to, czy innym to odpowiada.

- Czasem też bym tak chciała… - pomyślała Judyta.

    A przynajmniej tak jej się wydawało, bo po chwili rozbawiony głos Mariusza przywołał ją do rzeczywistości.

- Poleżeć z dziurą w brzuchu w toalecie samolotu? – szepnął do niej z uśmiechem.

- Co? – warknęła – Co pan opowiada?

- Dopytuję. Co tez byś czasem chciała? – odparł spokojnie Mariusz.

- Rany… ja to powiedziałam na głos? – zastanawiała się wyraźnie zmieszana dziewczyna.

- Raczej…

- Ja pierniczę. Co za wtopa! No ale trudno, słowo się rzekło. Czasem chciałabym tak jak pan…. no właśnie! Nie jesteśmy kolegami, więc może by pan raczył mnie nie „tykać”!

- Dobrze, już dobrze, szanowna pani, jaśnie wielmożna towarzyszko tej dziwacznej podróży... – kpił Mariusz.

- Ok, masz rację. Jestem Judyta – powiedziała dziewczyna i wyciągnęła do Mariusza rękę.

- Mariusz. – oddał uścisk. – Więc co byś chciała tak jak ja?

- Nazywać rzeczy po imieniu. Bez ciągłego zastanawiania, czy kogoś nie urażę – odparła Judyta.

- Aaaaa… to może raz spróbuj. Mówię ci, każdy następny jest łatwiejszy. – uśmiechnął się chłopak.

- Rozumiem, że mówisz na podstawie własnego doświadczenia? – zapytała z przekąsem Judyta.

- Oczywiście. – zaśmiał się tym razem już całkiem głośno Mariusz.

Dziewczyna mimowolnie także się zaśmiała.

- Dziwny gość…- pomyślała. – Ale taki nawet fajny.

- To może zmienimy lokal? – zaproponował Mariusz.

- Nie mam spadochronu!- zaśmiała się Judyta.

- Oooo… widzę, że jaśnie pani ma poczucie humoru!

- Oooo… widzę, że pan za to sarkazm ma perfekcyjnie opanowany!

- To może usiądźmy gdzieś z dala od trupa – zaproponował chłopak.

- Chętnie – odparła dziewczyna.

     Oboje usiedli na wolnych miejscach. Jakoś tak jelita jakby mniej przeszkadzały. Zwłoki w toalecie też nieszczególnie. A może powinny…

sobota, 11 marca 2023

Rozdział piąty (Maciej Fajfer)

 

- Ki-ki-kim ty  jesteś?  - zapytał ze strachem pan Dziobak.

- Nazywam się Kacper Dąb i pracuję w TAP, to jest skrót od „Tajna Agencja Pomocnicza ‘’ – odpowiedział z pewnością – wiem, co się stało i chciałbym ci pomóc.

- OK –powiedział pan Dziobak.

- No to jak się zgadzasz, to chodź,  mamy dużo do załatwienia – powiedział ze smutkiem pan Dąb.

- Poczekaj chwilkę, muszę szybko skoczyć do toalety po tych sokach czereśniowych – odpowiedział z pośpiechem.

     Pobiegł szybko do toalety, ale nastąpiły pewne komplikacje…

v   

Pan Dziobak poszedł do pokoju, ale na schodach zadzwonił telefon. Okazało się, że ten chemik, pan Henryk dzwonił do niego 10 razy w ciągu 10 minut i dopiero teraz telefon zaczął wibrować. Pan

Dziobak odebrał.

- Hej, czy coś się stało? – zapytał ze zdziwieniem pan Dziobak.

- No chyba mógłbym powiedzieć to samo. Czemu nie odpowiadałeś na moje połączenia? – zapytał ze złością w głosie.

- Mój telefon dopiero teraz zaczął wibrować. Chyba jest zepsuty, muszę kupić nowy – oznajmił pan Dziobak.

- Jest sprawa. Wiem, kto spalił dokumenty. To był ten sam sprawca, który zabił Martynę i Emmę – powiedział z pośpiechem.

- Ooo… dobra, podaj mi jakieś informacje o nim – odpowiedział pan Dziobak.

- Miał niebiesko – pomarańczowe oczy, rude włosy, ubrany na czarno – oznajmił pan Henryk.

- Dobra, chwilę poczekaj. Szef dzwoni.

Pan Dziobak odebrał 

- Pepe, mam sprawę. Wiem, gdzie ten ktoś się znajduje – oznajmił Marek.

- Gdzie, powiedz szybko. Muszę wiedzieć i go zabić, aby pomścić Martynę i Emmę – powiedział szybko.

- Z tego co wiem, jest chyba w Vegas – odpowiedział szefuńcio – i to on chyba ci wsypał proszki nasenne do tego wina Pepe.

- Ooo… k-k-urde – odpowiedział Pepe.

- Dobra, ja muszę kończyć – powiedział, rozłączając się jednocześnie.

Pan Dziobak zszedł przebrany jak najszybciej i poinformował pana Dęba.

- Proszę pana, musimy jak najszybciej lecieć do VEGAS.

sobota, 4 marca 2023

Rozdział czwarty (Hanna Dembińska)

 

- Powiedz mi Marek, nie chciałbyś jakiegoś przezwiska? - powiedział Piotr pakujący parę czarnych skarpetek z kotkami do walizki.

- Co masz na myśli?

- Na przykład...Furiasze…

- Poczekaj, mam telefon na innej linii. - powiedział Marek, rozłączając się.

    Po chwili szef Piotra oddzwonił i powiedział, że nastała zmiana co do rozkładu jazdy pociągu. Wyjazd pociągu jest o godzinie siedemnastej na dworcu kolejowym przy ulicy Św. Łukasza.

*** 

     Godzina szesnasta pięćdziesiąt cztery, Warszawa Dworzec kolejowy przy ul. Św. Łukasza.

     Pan Dziobak usiadł na ławce, jednocześnie rozglądając się wokół. To był ostatni pociąg dnia. Tylko dziesięć osób miało szansę pojechać do Niemiec pociągiem Blutig Adler. Był on wybudowany w latach 70’ przez rumuńskiego 47-latka. 

     Po paru minutach Piotr wsiadł do pociągu. Usiadł sam, a przed nim usiadła para Müller. Zatrudniono nawet muzyka, aby zagrał melodię “Lacrimosa” W. A. Mozarta. O godzinie dwudziestej drugiej zaserwowano pierś z gęsi oraz czarną herbatę. Nagle do Dziobaka zadzwonił telefon.

- Słucham? - powiedział Piotr z telefonem przyłożonym do ucha, jednocześnie krojąc gęś.

- Dobry wieczór panie Dziobaku. - powiedział alchemik Henryk - Udało mi się znaleźć odciski palców, jednak nadal nie udało się znaleźć sprawcy.

- To wspaniałe wieści! W pociągu jest wspaniale, piękny wystrój, muzyka, smakowite jedzenie, ale coś mi tutaj nie pasuje...

- To pewnie tylko stres. Ostatnio stracił pan wiele osób z agencji. Cóż, ja muszę wracać do pracy. Życzę szerokiej drogi.

- Dobranoc. - odpowiedział Piotr.

     O północy konduktor sprawdził bilety i zaprosił gości do głównej sali. Zaserwowali gościom czerwone wino w szklanych kieliszkach, podczas gdy w tle mała orkiestra grała na skrzypcach. Po godzinie pan Pepe wrócił na swoje miejsce i nagle poczuł się senny. 

- To pewnie ta gęś sprawiła, że jestem teraz taki senny... - pomyślał i zanim zdążył rzucić okiem na zegar, zasnął.

***

- Proszę pana? Halo? - powiedział konduktor.

Pepe pan Dziobak budził się powoli, próbując sobie wszystko ułożyć w głowie.

- O yyy... Dz-dzień dobry!

- Dzień dobry, chciałem tylko pana poinformować, że już dojechaliśmy na miejsce. Aktualnie jest godzina piąta rano.

- Dobrze.. Dziękuję bardzo za wszystko. Do widzenia! - powiedział potargany Dziobak.

    Piotr zabrał swoją czarną walizkę i ruszył w drogę.

    Po pięciu minutach Piotr dotarł  na miejsce. Walizkę schował w krzakach, wziął mały nóż i P-64. Wszedł przez płot do ogrodu, aż tu nagle zobaczył lekko uchylone okno. Włożył rękę przez szparkę i otworzył okno. Powoli wszedł przez nie aż tu nagle usłyszał krzyk:

- HILFE! ER IST EIN DIEB! (Pomocy! To jest złodziej!) - krzyknęła staruszka w szlafroku i z patelnią w ręku.

- Chwila, pani nie wygląda na Simona Szambediego.. - powiedział zdziwiony Dziobak. - Tak czy siak, nie ma się czego obawiać. Jestem Piotr Dziobak, pracuję dla agencji TABFS.

     Staruszka się uspokoiła i zaprosiła Pana Pepe na herbatę. Pan Piotr wytłumaczył wszystko staruszce (oczywiście, nie zdradzając tajnych detali, o których może wiedzieć tylko agencja).

- Cóż, ja mieszkam tutaj od pięćdziesięciu lat. Mój mąż nie żyje, a córka przeprowadziła się do Japonii. Proszę, mam tutaj nawet papiery z dowodem, że mieszkam tutaj od dłuższego czasu.

    Zażenowany Piotr podziękował staruszce za gościnność i poszedł do najbliższego baru. Zamówił sok czereśniowy i usiadł przy stoliku.

- Nic nie rozumiem... Może pomyliłem adres? Sprawdzę na telefonie. - Dziobak wyjął telefon z kieszeni i go włączył. Omal nie zmarł.

    CZTERDZIEŚCI SIEDEM NIEODEBRANYCH POŁĄCZEŃ OD MARKA I 30 OD HENRYKA?!

    Piotr jak najszybciej kliknął przycisk “oddzwoń” i zadzwonił do Henryka.

- Szybciej, szybciej... odbierz! - mamrotał pod nosem.

- Halo? Piotr Dziobak? Czy to naprawdę ty? Wszystko w porządku?

- Tak! No w sumie, to nie. Na ulicy Sezamkowej 31 wcale nie mieszka Simon Szambedi... Tylko jakaś staruszka! A czy coś się u was stało? Nie wiem dlaczego, ale nie słyszałem aby ktokolwiek do mnie dzwonił.

- To był sabotaż.

- S-sabotaż?...

- Tak. Punkt północ ktoś się włamał do biura i podpalił wszystkie dokumenty, odciski palców, a nawet kamery z nagraniami! To wszystko to był podstęp. Wcale nie wygrałeś konkursu z krzyżówkami, ktoś zhakował tę stronę i sprawił, że to ty wygrałeś. 

- I to spotkanie o północy... Wino! Musieli dodać jakieś środki usypiające do wina! 

- Czy pachniało może cynamonem?

- T-tak... - powiedział Piotr.

- To musiała być trucizna. Jeden z gości musiał ci ją dodać do wina, kiedy ty nie patrzyłeś. Jednak musieli dodać naprawdę małą ilość, ponieważ gdyby dodali więcej, nie rozmawiałbyś ze mną przez telefon. Wracaj natychmiast.

- Nie mogę, mam przy sobie tylko dwadzieścia złotych...

- Poczekaj, coś wymyślę. Oddzwonię do ciebie za godzinę.

     Dziobak usiadł z powrotem na krzesło i wziął duży łyk soku. Zaczął się rozglądać wokół i zdał sobie sprawę, że jest jedyną osobą w barze. Popatrzył się przed siebie i zauważył kogoś ukrywającego się za gazetą. Osoba powoli odłożyła gazetę i powiedziała:

- Pozwól, że ci pomogę, agencie Piotrze Dziobaku.

niedziela, 19 lutego 2023

Rozdział trzeci (Paweł Dembiński)

 

- No więc “Wronka”, ciekawe imię - westchnął Piotr.

- Tak, właściwie to nie jest moje prawdziwe imię - odparła dziewczyna.

- A jakie jest prawdziwe? - zdziwił się Dziobak.

Nagle po policzku Wronki spłynęła łza.

-Tak właściwie... - zaczęła Wronka.

Gdy Wronka zaczęła swoją opowieść, Piotr szybko wyciągnął notes i ołówek. Co prawda Dziobak woli pióra, ale jego ulubione ostatnio się złamało.

- Nie znam, nie pamiętam prawdziwego imienia - kontynuowała dziewczyna.

- Miałam normalne życie, normalne ciało i normalną skórę. Miałam nawet siostrę i kochających rodziców, ale kilka miesięcy temu obudziłam się tutaj. Nie wiem, co się stało, nie pamiętam, jak się tu znalazłam ani w jaki sposób się zepsułam - powiedziała to Wronka.

     Piotr wyczuł to, jakim tonem powiedziała “zepsułam” i wiedział, że wolałaby zginąć niż stać się mutantem. Nagle zauważyli auto na drodze. Wronka szybko skoczyła w krzaki. Piotr próbował ją zatrzymać, ale na nic zdały się jego starania. Z samochodu wyszła Emma. Dziobak wiedział, że coś się kroi.

- Była tu! - wykrzyczał Piotr, wyprzedzając wszystkie pytania Emmy.

- Kto był? - zdziwiła się Emma.

- No taka jakby mutantka - stwierdził Piotr.

    Emma nie uwierzyła Piotrowi, bo wiedziała, że Dziobak jest strachliwy i myślała, że zobaczył tylko dzika lub wilka.

- Wykryliśmy coś pod ziemią w tej okolicy - powiedziała Brown. 

    Emma myślała, że Piotr powie, że widział jakiś właz czy klapę, ale Piotr jedynie opowiedział jej o Wronce.

- Rozejdźmy się i spróbujmy coś znaleźć - nalegała Emma.

    Po około pięćdziesięciu ośmiu minutach Piotr zawołał Emmę. Odrobine śpieszący się zegar Piotra pokazał, że minęła godzina i sześć minut, natomiast Dziobak wiedział, że jego zegarek jest popsuty i zaokrąglił czas do godziny.

- Emma! - zawołał Piotr

- Co? 

- Znalazłem klapę - mówił podekscytowany Piotr.

    Stan klapy pokazywał, że w ostatnim czasie była otwierana. Gdy ją unieśli, zapaliły się światła w tunelu. Zeszli schodami i szli wzdłuż korytarza. Na końcu znaleźli wielki sejf. Gdy Emma go ujrzała, zbladła tak bardzo, że kolor jej skóry wyglądał jak śnieg wymieszany z majonezem.

- Co się stało, Emma? - spytał z niepokojem Piotr.

- Ten sejf został skradziony w Vegas pod koniec 2012 przez rumuńską mafię.

    Brown szybko zaczęła wzywać zespół kasiarski, ale Piotr ją zatrzymał, bo sam posiadał takie umiejętności. Dziobak włączył ulubiony utwór Mozarta, który pomagał mu się skupić, co zdziwiło Emmę. Jednak gdy chciała się spytać, co robi, on po prostu przyłożył palec do ust. Po kilku minutach sejf był już otwarty. Nie zobaczyli tam narkotyków czy pieniędzy ani nawet złota czy kamieni szlachetnych.

- Korytarz? - zdziwiła się Emma.

    W sejfie był kolejny korytarz. Idąc nim natknęli się na duży pokój. Było tam kilka stolików, puszki po piwie i butelki po winie. Nawet było tam kilka noży motylkowych i pojemniki z amunicją.

-To wino wygląda na drogie. Może się napijemy? - powiedział Piotr.

-To nie wino, to krew - odparła Emma.

    Piotr prawie zwymiotował, ale chciał utrzymać profesjonalizm i jakoś wytrzymał. Nagle usłyszeli jakieś dźwięki. Piotr wyciągnął swojego glocka 19 i odruchowo go przeładował. Emma lepiej przygotowana wyjęła maszynowy UZI. Gdy szli przez korytarz, Piotr chciał powiedzieć Emmie, że już nie chce pracować jako detektyw, ale nagle zobaczyli Wronkę.

- Emma, czy to ty? - zapytała Wronka.

- Martyna? - zdziwiła się Emma.

-Tak, Martyna, teraz pamiętam, miałam na imię Martyna - mówiła przez łzy Wronka.

- Myślałam, że nie żyjesz.

- Przecież nie było mnie tylko kilka tygodni.

Emma spoważniała

- Nie było cię czternaście lat. Mama popełniła samobójstwo, bo myślała, że nie żyjesz. Zniknęłaś, jak miałyśmy osiem lat. Teraz mam dwadzieścia dwa.

      Martynie zrobiło się tak przykro, że rzuciła się w ramiona Emmy. Nagle ktoś z końca korytarza strzelił z pistoletu, zabijając Emmę i Martynę. Piotr rzucił się na podłogę i szlochając zrozumiał, jak bardzo kochał Emmę. Wtedy postanowił nie opuszczać Tops dopóki nie pomści Emmy i Martyny. Dziobak pobiegł na koniec korytarza i zobaczył postawnego mężczyznę stojącego w mroku.

- Kim jesteś? - spytał mężczyzna.

- Mógłbym zadać to samo pytanie - odparł Piotr, trzymając palec tak, aby w każdej chwili mógł postrzelić mężczyznę.

- Niech tak będzie. Pochodzę z Rumunii. Ochrzciłem się Imieniem Alucard (czyt.: Alkard) Moje pierwsze imię jest nieważne Jestem szefem taj mafii od wielu lat. Niektórzy myślą, że jestem wampirem, ale ja po prostu lubię smak krwi. To ja porwałem tę dziewczynkę i sprawiłem, że wygląda jak wygląda. Więc teraz odpowiedz, kim jesteś - powiedział Alucard.

- Jestem Pepe Pan Dziobak - odparł Piotr.

    Wtedy Alucard strzelił ze swojego pistoletu, ale trafił tylko w pistolet Dziobaka kompletnie go rozwalając. Obaj rzucili swoje pistolety. Mafioso szybko wyskoczył tajnym wyjściem, a Pepe rzucił się w pogoń za nim. Biegnąc przez las, Dziobak walnął Alucarda w policzek, przez co Mafioso stracił równowagę i się przewrócił. Z nosa leciała mu krew, ale Pepe miał zamiar go dobić. Jednak został kopnięty w kostkę i sam się przewrócił. Gdy wstał, nikogo już tam nie było. Piotr wykonał telefon do Tops, zgłaszając przyczynę hałasów i to, że znalazł kryjówkę mafii. Wrócił do budynku Tops, gdzie spotkał umięśnionego, łysego mężczyznę.

- Jestem Marek Furia - przedstawił się nieznajomy.

- Co pan tu robi? - spytał się Dziobak.

- Jestem szefem wydziału gdańskiego.

- Jakiego wydziału? - zdziwił się Piotr.

- Całe Tops ma siedem wydziałów rozłożonych po całej Polsce. Andrzej zmarł, więc teraz ja przejmuję władzę nad tym wydziałem. Zresztą, to ja założyłem Tops. Emma była szefową wydziału krakowskiego. Słyszałem o twojej ostatniej akcji i myślę, że powinieneś dostać awans.

    Oboje podali sobie ręce, po czym Piotr podziękował, a Marek wysłał chemika, żeby zebrał odciski palców. Po kilku minutach Pepe zorientował się, że dostał awans, bo wszyscy inni detektywi nie żyją.

Dwa dni później do Piotra przyszedł alchemik Henryk. Powiedział, że w kryjówce mafii znalazł wiadomość o tym, że Alucard wraca z Japonii i mają spotkanie w domu Simona Szambediego jutro o północy.

- A gdzie to jest? - spytał się Dziobak.

- Niemcy, Düsseldorf , ul. Sezamkowa 31 - powiedział Henryk.

- NIEMCY?! Jak mam się tam dostać do jutra.

     Wtedy Pepe dostał wiadomość, że wygrał główną nagrodę w konkursie krzyżówkowym. Jazda pociągiem do Niemiec. Zdziwiło go to, ponieważ wysłał tylko jedną krzyżówkę, która i tak była w połowie pusta, ale wiedział, co musi zrobić. Pojechał do domu i zaczął pakować swoją walizkę, przykładając telefon do ucha. Właśnie wtedy przekazał dobrą wiadomość do szefa.


czwartek, 16 lutego 2023

Rozdział drugi (Amelia Rębacz)

         „Zbychu” prowadził Piotra zdającymi nie kończyć się korytarzami podziemnej bazy TABFS (czyt. TOPS). Wyglądały zgoła inaczej niż to co spodziewał się zobaczyć Piotr. Zamiast surowej, kamiennej podłogi, mieli pod nogami miękki czerwony dywan, w delikatne różowe i fioletowe wzory. Przy fioletowo – niebieskiej ścianie stały kamienne i drewniane rzeźby oraz złote doniczki z kwiatami, które prawdopodobnie były sztuczne, ale i tak doskonale uzupełniały panującą tu przyjemną atmosferę. A obecny w tym miejscu zapach był wręcz cudowny – delikatna, ale piękna i napawająca optymizmem woń jakichś nieznanych piotrowi kwiatów. Podczas gdy Zbychu nawijał o historii, szefie, agentach i nadrzędnej misji – to szerzenie dobra i sprawiedliwości, oczywiście – TOBFS, Piotr pogrążony był w rozmyślaniach, które łączyło tylko to że były jego własne.

               W końcu, gdy mężczyzna odnalazł odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania, oprócz jednego, raczej błahego, aczkolwiek bardzo ciekawiącego go, postanowił spytać o to swego przewodnika:

- Zbychu, co właściwie oznacza ten skrót?

- Jaki skrót? – spytał starszy agent, któremu przerwano właśnie wywód na temat agentki Frani, w dodatku właśnie w chwili, gdy miał przejść do jej niezwykłych umiejętności i innych zalet.

-No, nazwa agencji. Wiesz, TOPS.

-Ach, tak wybacz. Więc, oznacza to: Tajna Agencja Bez Fajnego Skrótu

- Przecież wtedy wychodzi TABFS.

- No, tak. I co? – nie załapał

- Miało być TOPS.

- Bo tak się czyta. Wtedy lepiej brzmi. A wracając do Frani…

***

              Andrzej, jak co tydzień wybrał się do swojej babci w odwiedziny, choć po raz pierwszy od wielu lat bez Tomasa. Westchnął cicho i powlókł się do domu jego ukochanej krewnej.

               Babcia od razu otwarła wnukowi drzwi, a ten skwapliwie wszedł do środka. I tyle Matheas (czyt. Matijas) go widział. Ponieważ spełnił swój obowiązek jako kierowca, pojechał spokojnie w stronę centrum handlowego. 

*** 

               Po zakończonych obchodach Piotr udał się najpierw do toalety, a następnie do Sali Treningowej. Oprócz niego nie było tam nikogo, więc w spokoju rozpoczął swój trening na bieżni.

*** 

               Zbychu wszedł do Sali Treningowej, po czym oznajmił:

- Piotrze, wspólnym wyborem nadaliśmy Ci ksywkę Pepe pan Dziobak

- O – zdziwił się Piotr. – Dobrze, całkiem niezła – uśmiechnął się.

*** 

               Matheas niecierpliwie stukał palcem wskazującym w kierownicę. Umówili się z szefem na 15.00. Powinien być piętnaście, nie, szesnaście minut temu! Po powrocie do bazy będzie musiał z nim na ten temat porozmawiać. Może i jako szef ma swoje prawa, ale spóźnianie się tyle czasu z pewnością do nich nie należy. Po chwili godzina na samochodowym zegarze zmieniła się z 15.16, na 15.17. Kierowca wysiadł z samochodu i zamknął go na klucz. Zawsze to robił, choć wystarczyło jedynie wcisnąć odpowiedni guzik na pilocie. Ostrożnie podszedł do najbliższego okna i spojrzał przez nie. Zobaczył jedynie sypialnię kobiety, więc ruszył do następnego. Tym razem była to kuchnia, pełna blaszek, misek i wałków. No to miał szef ucztę – pomyślał i już miał ruszyć dalej, gdy jego uwagę przykuło coś pod jednym z wałków. Przez dłuższą chwilę zastanawiał się na co patrzy. Wreszcie do niego dotarło – to trucizna! Odszedł od okna myśląc, że ma omamy i przysunął się z powrotem. Zobaczył ją ponownie i miał już niezbitą pewność, że to nie była zwykła wizyta wnuka u jego babci. Zachowując szczególną ostrożność zbliżył się do trzeciego okna. Szykownie ubrany Andrzej leżał na ziemi, z ręką w kieszeni spodni i twarzą w podłodze. Nikogo więcej nie było widać. Matheas podważył okno gałęzią podniesioną z trawy. Włożył do pomieszczenia głowę i rozejrzał się, zanim z gracją wsunął się do środka. Podszedł do mężczyzny i dotknął jego sztywnego zimnego ramienia. Szef był martwy. Po policzku kierowcy spłynęła pojedyncza łza. Wtedy zwrócił uwagę kieszeń, w której znajdowała się ręka nieboszczyka. Sięgnął do niej i wydobył niewielkie czarne urządzenie z kilkoma przyciskami i małym głośniczkiem. Agenci nagrywali na nie ważne informacje, szczegóły swoich odkryć itp. Nacisnął przycisk włączający odtwarzanie, w nadziei na wyjaśnienie tej sytuacji:

Szarlotka? A nie tarta śliwkowa? Szczerze mówiąc nie spodziewałem się! – Matheas usłyszał śmiech Andrzeja

- Cóż czasem trzeba coś zmienić… Inaczej zapanowałaby monotonia. – to pewnie babcia mężczyzny

               Dłuższa przerwa

Nie jesteś moją babcią! To ty Mario!

- Sprytu nie można Ci odmówić… Całe szczęście niedługo będziesz martwy.

- No jasne! Dlatego szarlotka… otrułaś mnie! Cynamon miał zamaskować zapach trucizny… Ależ byłem głupi…

- Owszem. Teraz obydwaj bracia Bradowie są martwi…

- Skąd wiesz o Tomasie? To ty go zabiłaś?!

- Przyznaję się. To ja. Heh, nie uwierzysz… twój brat wziął mnie za mężczyznę! – Zaśmiała się kobieta

               Matheas sprintem pobiegł do samochodu i natychmiast odjechał. Czym prędzej musi dostać się do bazy i przekazać nagranie!

***

                Piotr nareszcie dotarł do opuszczonej elektrowni jądrowej. Wybudowanie jej tak blisko lasu było naprawdę złym pomysłem. Poszedł do lasu by sprawdzić zarośla, w pobliżu budynku. Nie zauważył nic szczególnego, z wyjątkiem tego, że owoce na jednym z krzewów wyglądały naprawdę dziwacznie – niczym zdeformowane, miejscami niebieskawe truskawki. Wtedy zauważył jakieś poruszenie w bardziej oddalonych krzewach. Wiedziony ciekawością podszedł tam po cichu. „Och mam nadzieję, że to nie jakaś agresywna poczwara” – szepnął do siebie i usłyszał:

- A więc tak nas teraz nazywacie? Poczwary? – powiedział zirytowanym głosem ktoś z krzaków.

- Kim ty jesteś? – Piotr poczuł jak przyspiesza mu tętno

- A jak myślisz? Tą twoją „poczwarą”! – teraz Piotr wyraźnie słyszał, że była to dziewczyna i, że była naprawdę zła

- Przepraszam, nie chciałem Cię urazić.

- OK – westchnęła.

- Więc, czy mogłabyś się pokazać?

- Mogę, ale… Nie wiem czy powinnam Ci ufać.

- Och, z mojej strony nie musisz spodziewać się niczego złego! Nie chcę Cię skrzywdzić. Naprawdę. Poza tym… Chroni Cię prawo, prawda?

- Prawo chroni ludzi… A ja, pewnie nie zostałabym uznana za człowieka. Już nie.

- Przykro mi… ale proszę pokaż się, naprawdę nie mam złych zamiarów. Przysięgam.

- Dobrze.

               Zza krzewu wyszła dziewczyna, na oko piętnastoletnia. Wyraźnie było widać zmiany jakie u niej zaszły za sprawą dziwnego promieniowania – jej oczy były ciemnoczerwone, z pionowymi źrenicami, włosy – czarne, ale ich końcówki przechodziły w szarość, miała ogon, od góry pokryty identycznymi włoskami i rozgałęziający się na końcu, u stóp posiadała po sześć palców, na policzku zaś skóra była przebarwiona i miała żółtawy, a miejscami zielonkawy, a nawet niebieskawy odcień. Ubrana była w ciuchy z liści, zakrywające jedynie miejsca intymne oraz pośladki.

- Jak się nazywasz? – spytał agent

- Jestem Wronka – odpowiedziała dziewczyna

- Ja jestem Piotr –uśmiechnął się. – miło mi Cię poznać

niedziela, 15 stycznia 2023

Rozdział pierwszy (Lena Figiel)

 - … Niedziela 27 października 2027 roku… Właśnie znajduję się przy opuszczonej elektrowni jądrowej wybudowanej w 2025 roku… Zamknięto ją w 2026 roku z powodu promieniowania. Na szczęście promieniowanie nie jest wysokie… Mimo wszystko miałem to sprawdzić…- mówił Tomas do kamery. Światło księżyca oświetlało mu drogę oraz pobliskie opuszczone budynki.    

- Krążą plotki… - opowiadał- że kręcą się tutaj „poczwary”, czyli zwierzęta z lasu, które pod wpływem promieniowania zamieniły się w najdziwniejsze stworzenia… Jednak nic mi nie jest! Zapewne, gdyby promieniowanie było wysokie, bym czuł się nie najlepiej…

   W tej chwili krew w nim zmroziła się.

-… Chwila! Coś się kręci w krzakach… T-to nie może być żadna poczwara…! Bo t-to były tylko plotki…! – jąkał, powoli odsuwając się w stronę wyjścia - …No nie…?

   Wtedy zza krzaków wychyliła się postać w czarnym dresie. Mężczyzna odetchnął z ulgą.

- Przestraszyłem się pana! - roześmiał się nerwowo, nadal nagrywając sytuację -mógłby się pan nie chować za… Chwila! Co pan tu robi o tej godzinie? Czy pan mnie śledzi…? Hej!

   Postać, nie odpowiadając, wysunęła się z krzaków i wyjęła z kieszeni metaliczny przedmiot. Gdy blask księżyca padł na to, co wyjął tajemniczy nieznajomy, zaczęło to przybierać kształt sporego noża myśliwskiego. Postać się zbliżała coraz szybciej do Tomasa, który próbował się wycofać. W końcu wykonała ostateczne machnięcie nożem, przecinając w ten sposób tętnicę szyjną, z której po chwili wytrysnęła masa krwi. Mężczyzna najpierw upuścił kamerę, po czym nogi się pod nim ugięły i upadł na ziemię z całą zakrwawioną szyją i ostatkami sił spojrzał na twarz przestępcy. Niewzruszona postać podniosła zakurzoną kamerę i spojrzała prosto w jej obiektyw. Światło odbijało się w jego lewym oku. Gdy zorientował się, która godzina, pośpiesznie zakończył nagrywanie.

v   

- Gdzie on jest? - dopytywał sam siebie Andrzej Brad siedzący na fotelu biurowym. Andrzej był szefem biura detektywistycznego T.A.B.S znajdującego się w Warszawie w piwnicy apartamentowca „Złota 44”.

- Powinien wrócić całe 4 dni temu! - wnerwiał się - Co on tam robi?!

   Biuro było niewielkie, lecz mieściło się tam miejsce dla Andrzeja i 5 innych pracowników. Posiadali również kuchnię z jadalnią oraz łazienkę.

- Może robi badania? Sądzę, że zajęłoby mu to ok. tydzień - odpowiada okularnica siedząca przy małym okienku, po czym wraca do zszywania papierów. Pan Brad mruczy coś pod nosem.

- Może i masz rację… Idę nalać sobie kawy…- mężczyzna wstał z fotela i skierował się w stronę kuchni, gdy usłyszał dźwięk telefonu. Z pośpiechem nalał kawy do kubka (wylewając przy tym sporą jej ilość na blat oraz podłogę), żeby zobaczyć, kto chciał z nim rozmawiać. Okazało się, że telefon został już odebrany, a wszyscy oburzeni spojrzeli w stronę szefa.

- Co? - zapytał nerwowym głosem - O, co wam, do diabł,a chodzi?!

- On nie żyje… - wykrztusiła wystraszona okularnica, która przed chwilą upuściła wszystkie pozszywane papiery na ziemię. Andrzej dobrze wiedział o kogo chodzi. Załamany upuścił na podłogę kubek z kawą, który zaraz zbił się z wielkim trzaskiem w drobniutki mak. Usiadł na fotel, łapiąc się za głowę.

- Był najlepszym agentem, jakiego mieliśmy…Cholera! – rozpaczał - Co my bez niego zrobimy…?

   Wszyscy siedzieli cicho. Wtedy rudy mężczyzna stojący przy drzwiach przypomniał sobie o czymś. Zaczął przeglądać wszystkie papiery znajdujące się na jego biurku aż w końcu wyjął dokument z podaniem o pracę.

- Szefie – rzekł, podchodząc do pana Tabs - Ostatnio niejaki Piotr Dziobak złożył podanie o pracę. Moglibyśmy go zatrudnić…

   Pan Brad rzucił okiem na swojego czule uśmiechającego się pracownika i na kartkę. Chwycił dokument, który podał mu młody mężczyzna i zaczął czytać. Po chwili wybuchnął śmiechem. Zdziwieni pracownicy spoglądali po sobie zaskoczeni.

- Ten dzieciak nie nadaje się do naszej agencji! – palnął, oddając kartkę rudzielcowi - Jest dopiero po studiach! Wiecie co? Niech znajdzie zabójcę Tomasa Brada, a może go przyjmę!

   W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.

- To ja otworzę - powiedziała zmieszana okularnica.

   Przed drzwiami stała policja w towarzystwie wysokiej kobiety o kruczoczarnych włosach oraz wąskich, brązowych oczach.

- Dzień dobry - rzuciła kobieta - Jestem Ewa Brown, przyszłam tu, żeby porozmawiać na temat śmierci Tomasa Brada, dlatego muszę się widzieć z twoim szefem. Czy mogę wejść?

   Okularnica przez chwilę stała jak słup, a gdy się ocknęła, zmieszana wpuściła kobietę do środka. Pani Brown od razu skierowała się w stronę pana Brada.

- Witam. Pewnie mnie pan nie kojarzy… jestem Ewa Brown. Pracuję, jako śledczy. To pan dziś dostał ode mnie telefon o Tomasie - tłumaczyła kobieta - z tego względu chciałam zaprosić pana i pańską ekipę w podróż do starej elektrowni. To jak?

   Andrzej zastanawiał się chwilę.

- Zgoda - odpowiedział – Ale pragnę zysku z tej, tak powiem, wycieczki.

    Pani Brown spodziewała się takiego zachowania.

- Oczywiście - zgodziła się kobieta, spoglądając na podanie o pracę tkwiące w rękach mężczyzny - 4 i pół koła wystarczy?

   Zadowolony Brad uśmiechnął się szyderczo.

- Lecz dla każdego mojego pracownika - dorzucił.

Ewa Brown przytaknęła tylko głową i spytała:

– Widzę, że trzyma pan podanie o pracę niejakiego Piotra Dziobaka?

   Zmieszany szef podał kobiecie dokument. Podczas czytania listu motywacyjnego wysoko podnosiła swoje brwi na znak zdziwienia.

- Co pan o nim myśli? - dopytywała się pani Brown, kładąc papier na biurko Andrzeja – Całkiem przyzwoity facet, nie?-

    Mężczyzna tylko spojrzał na nią i odrzekł:

- Dzieciak! Świeżo po studiach! Nie nada się tej agencji do niczego!

  Kobieta zerknęła na niego, dając mu do zrozumienia, że się bardzo myli. Podczas gdy pracownicy pana Brada przygotowywali najważniejsze rzeczy potrzebne do badania okolicy, w której zginął Tomas, Ewa ustalała coś z osobami, z którymi przyjechała sporym vanem. Po ustaleniu wszystkiego ze swoją ekipą podeszła do Andrzeja i westchnęła.

- Nie jest panu żal swojego brata…? – zapytała, spoglądając znużone oczy rozmówcy.

- Już nie…- odrzekł spokojne.

   Było dość zimno i wietrznie. Chmury dawały znać, że jeszcze dziś będzie padać.

- Musimy się zbierać - oznajmiła kobieta - jeśli dziś nie zbadamy tego terenu, to już nigdy tego nie zrobimy - w skrócie - ma lać w nocy.

    Gdy ludzie pana Brada wsiedli do vana, od razu ruszyli. Bowiem droga z Warszawy do starej elektrowni nie była taka krótka. Ekipy pani Brown i pana Brada siedziały z tyłu, za to pani Ewa kierowała, a Andrzej siedział koło niej. Po 30 min. dotarli na miejsce, gdzie znajdowało się kilka osób. Wszyscy, oprócz głów ekip oraz kilku innych osób, badały okolicę. Pozostali rozmawiali na temat Tomasa Brada i prawdopodobieństwach zgonu.

- Myślę, że zabiły go te poczwary porażone promieniowaniem z tego miejsca.

- Słusznie… Ale jego ciało znaleziono w starej szafie z gaśnicą - dodał Andrzej, popijając kawę.

- Może wszedł tam ostatkami sił, żeby nic już mu one nie zrobiły? - stwierdził pewien mężczyzna siedzący w kącie sali, w której niegdyś znajdowało się laboratorium. Pani Brown podniosła wskazujący palec do góry.

-Tak! Masz rację, co jest jak najbardziej możliwe! - wtedy do pokoju wparowali ludzie Ewy i okularnica.

-Pada! - zawołała dziewczyna.

- Jak to?! - oburzony pan Brad zerwał się z krzesła i przepychał się przez tłum ludzi tarasujących przejście na dwór. Gdy doszedł do końca korytarza, przez otwarte drzwi zobaczył ludzi biegających w te i we w te, zbierając wszystkie dowody, sprzęty i inne przedmioty, które zostały przez nich tu sprowadzone lub znalezione. Deszcz padał dużymi kroplami. Andrzej spoglądał tylko na to z zawiedzeniem w oczach.

- Wszystko na nic… - mamrotał sam do siebie. Pani Brown, która stała tuż obok, wpatrywała się w niego z poirytowaniem.

- Za szybko się poddajesz – zaczęła - jeszcze mamy szanseę dowiedzieć się, kto zabił Tomasa… I mam nawet pomysł jak.

Mężczyzna odwrócił się do niej z nadzieją, że ma jakiś wartościowy pomysł.

- Zatrudnij tego całego… Piotra, tak? - wspomniała, lecz z twarzy Brada zniknęła nadzieja, a pojawił się zawód - czytałam jego podanie i nie zauważyłeś, że był najlepszy w szkole z zadań z logicznego myślenia oraz najlepiej wypadł na maturze. Sądzę, że to może być nadzieja. Ale nie mogę uwierzyć, że kogoś takiego odrzucasz w takiej sytuacji!

 Oburzona zawróciła do pokoju, w którym siedziała teraz połowa jej ekipy i cała ekipa Andrzeja. Mężczyzna zastanawiał się chwilę.

- Co mam do stracenia? - pytał sam siebie -  a niech jej będzie! Zatrudnię tego szczeniaka!

v   

   2 tygodnie później do biura T.A.B.S przyszedł Piotr Dziobak. Był średniego wzrostu blondynem o niebieskich oczach z łagodnym uśmiechem na ustach. Pan Brad spoglądał na niego ze zdziwieniem.

- Niby taki mądry, a nie wygląda -myślał - laluś, który boi się pobrudzić nawet swoje buty.

Piotr usiadł na fotelu, które znajdowało się przed biurkiem Andrzeja.

- Dzień dobry - przywitał się młodzieniec.

- Podobno chcesz tu pracować?  -mruczał Andrzej, rozciągający się na fotelu - może kawy?

- Nie piję kawy…- pokręcił głową pan Dziobak i odłożył swoją teczkę na podłogę. Atmosfera była ciężka. Pan Brad przyglądał się chłopakowi, w końcu padło pytanie:

- Czemu chcesz dostać u nas pracę? - ciągnął Andrzej, biorąc łyk kawy - Nie ma… No nie wiem… Miejsca na posterunku policji…?

   Piotr uśmiechnął się wstydliwie.

- Mój ojciec zginął, będąc policjantem. Więc wolę nie próbować… - zaskoczony Brad przytaknął, zagryzając wargi.

- Dobrze wiesz, że nasz agencja zajmuję się niebezpiecznymi sprawami?

Piotr przytaknął.

- Twoja wypłata będzie sięgać 5000 zł…- mówił stanowczo Brad - oczywiście jeśli ciebie przyjmę…Masz jakieś dyplomy?

   Dziobak nie zdążył dobrze usłyszeć pytania, a i tak zaczął wygrzebywać z torby dyplomy. Gdy wyciągnął je wszystkie, okazało si,ę że ma w tym mnóstwo nagród za dobre wyniki, konkursy. Miał również najlepsze wyniki na świadectwie. Andrzej przyglądał się temu z niedowierzaniem.

- Może Brown miała racje… - zapytywał samego siebie - Może on nam pomoże…

Po chwili Dziobak począł sprzątać wszystkie dokumenty z powrotem do teczki.

- Piotr!- wybudził się nagle Brad - Powiedzmy tak… Dostaniesz tę pracę na razie! A potem… Się zobaczy.

Powiedziawszy to, wyciągnął do niego rękę na znak zgody. Dziobak uścisnął ją bez chwili zastanowienia.